Rozmowa z Wojciechem Jóźwiakiem

Wojciech Jóźwiak Foto. Piotr Kłosek Historia tego wywiadu jest następująca. Najpierw powstało Astrolabium, a potem ukazał się w nim mój tekst, w którym pisałem, że widzę w horoskopie znajomej to, że popełni samobójstwo. Wkrótce potem w jednym z cotygodniowych felietonów w piśmie Gwiazdy Mówią Wojciech Jóźwiak skrytykował mój tekst. Nie za bardzo wiedziałem, co mam robić i nie ukrywam, że się trochę obruszyłem. Następnego dnia zadzwoniłem do Hanny, która jest astrologiem praktykującym kilkadziesiąt lat i poprosiłem o radę. Hanna odpowiedziała, żebym do WJ pojechał, pogadał, a najlepiej będzie, jak wszystko będę nagrywał, bo przecież mogę się podczas tej rozmowy wielu rzeczy nauczyć. I tak się stało. I tak powstał ten wywiad… [Panto]

 


 

O astrologicznej drodze, sukcesach i porażkach, społecznej roli astrologii, nadziei na znalezienie „klucza”, klientach astrologów, o warsztacie astrologicznym i jego praktycznym zastosowaniu, o spektakularnych sukcesach prognostycznych, i o tym, co dzieci Pana Wojciecha odpowiadają na pytanie - kim jest ich tata? Niniejszym przedstawiamy pierwszą część wywiadu, który przeprowadziliśmy z Panem Wojciechem Jóźwiakiem.

 


 

W salonieAstrolabium: Mimo fizycznego wykształcenia pana obecna działalność krąży wokół szamanizmu, księgi przemian, tarota i astrologii. Proszę nam powiedzieć, kim pan jest? Co pana dzieci odpowiadają na pytanie, kim jest ich tata?

Wojciech Jóźwiak: Mówią, że jestem dziennikarzem. Spośród tych wszystkich zajęć i zawodów ten jest dla nich najłatwiejszy do zdefiniowania.

A.: A gdybyśmy o to samo zapytali pana. Kim jest Wojciech Jóźwiak? Czy jest fizykiem, szamanem, astrologiem, tarocistą, pisarzem, a może po prostu dziennikarzem?

W.J.: Jestem każdym z nich po trochu. Zresztą nie czuję potrzeby takiego określania się. W różnych okresach mego życia, różne z tych zajęć wysuwałem na plan pierwszy. Były czasy, kiedy czułem się bardziej astrologiem, były takie, w których czułem się szamanem, w innych znowu bardziej pisarzem. Są również i tacy, którzy znają mnie głównie jako głos czytający horoskopy w radiu Zet.

A: Czyli trudno jest wsadzić pana w jakąś szufladę?

W.J.: Tak. Od bardzo dawna usiłowałem robić wszystko, żeby się nie zaszufladkować.

A: Celowo?

W.J.: Nie, po prostu nie mieściłem się w szufladach.

A.: Dzisiaj przyjechaliśmy do pana jako do astrologa. Pytania, które przygotowaliśmy, odnoszą się więc głównie do tej części pana działalności. Proszę powiedzieć, jaka była pana astrologiczna droga?

W.J.: Wielu ludzi mnie o to pyta, a ja jestem ciekaw, jaka jest intencja tego pytania? Co komuś może pomóc to, że dowie się, że przeszedłem taką czy inną drogę? Co w tym jest ważne?

A.: Naszemu pytaniu towarzyszą co najmniej dwie intencje. Pierwsza z nich jest taka, że jest pan astrologiem, którego postać, jak również rożne oryginalne koncepcje astrologiczne, na stałe wpisały się w krajobraz polskiej powojennej astrologii. Pytając więc o pańską drogę jednocześnie pytamy o historię polskiej astrologii. Druga z nich – prawdopodobnie o wiele ważniejsza – odnosi się do samej drogi; drogi, którą ma do pokonania każdy początkujący adept astrologii. Jak wiadomo nie jest to droga łatwa, gdyż astrologia w tym, co nam daje, jest bardzo niestała; najpierw coś podsuwa, a potem nagle zabiera. Tak więc pytanie o astrologiczną drogę, o potknięcia, o chwile zwątpienia, ale również o momenty szczytowe jest naszym zdaniem pytaniem bardzo ważnym. Być może dzięki niemu ktoś z początkujących astrologów będzie mógł znaleźć cząstkę siebie w pańskiej drodze.

W.J.: Na początku był Leon Zawadzki. Zetknąłem się z nim w trudnym dla mnie momencie, był wtedy stan wojenny, a ja byłem luźno, ale jednak związany z Solidarnością. Przez jakiś czas pozostawałem pod jego wpływem. Teraz myślę, że w tym wszystkim najważniejszy był przykład, że jest ktoś, kto zajmuje się tymi rzeczami.

Nie byłem wtedy zupełnym laikiem. Obszary, które potem nazwano ezoteryką, czy New Age’em, były mi znane i miałem na to wszystko bardzo czułe ucho. Natomiast wcześniej nie zacząłem żadnych samodzielnych systematycznych studiów. Ten dział wiedzy wydawał mi się wtedy raczej zbiorem takich ciekawostek, w których nie ma wyraźnie zarysowanych reguł.

Widocznie był mi wówczas potrzebny osobowy przykład, że jest ktoś, kto te sprawy – w tym również astrologię – traktuje poważnie. Spotkanie z Zawadzkim było impulsem, który mnie przekonał. W zasadzie to byłem i jestem samoukiem, a Leon Zawadzki zadziałał raczej jako przykład niż jako źródło wiedzy. Po krótkim okresie spotkań i udziału w jego zajęciach nasze drogi się rozeszły i rozeszły się również w astrologii, w jej metodach i podejściu do niej.

A.: Czy ma Pan swoich astrologicznych mistrzów?

W.J.: Jeśli chodzi o źródła i o mistrzów, to chciałbym tu wymienić dwóch autorów, którzy wywarli na mnie największy wpływ. Niestety nie poznałem ich osobiście, gdyż obaj zmarli zbyt szybko.

Książka została przetłumaczona na język polski przez Pana Jóźwiaka i wydana w jego wydawnictwie 'Warsztat Specjalny' w 1994 roku.Pierwszym z nich jest Michel Gauquelin. Jego perspektywa astrologii jest zupełnie inna od astrologii tradycyjnej, która jest zakorzeniona w starożytności i średniowieczu, która dba o swoje korzenie, tradycje i świętość przekazu. On pierwszy pokazał astrologię jako dziedzinę wiedzy, która podlega technicznym badaniom empirycznym, dzięki czemu staje się podobna do fizyki. Na tej płaszczyźnie mogłem się spotkać ja jako astrolog i ja jako fizyk. Jego propozycja astrologii uprawianej jako nauka doświadczalna, która jednocześnie nie ma szacunku dla tradycji jest mi bardzo bliska. Szacunek dla tradycji zahaczający o fundamentalizm był dla mnie w astrologii tym, co mi zawsze przeszkadzało. Z natury nie jestem fundamentalistą, jestem zaprzeczeniem wszelkiego fundamentalizmu. Według mnie istnienie świętych ksiąg jest obrazą dla rozumu i dla świętości.

Drugim mistrzem był John Addey. To ważna postać w astrologii. Przez wiele lat był konsultantem osobistym i pracował z firmami. Wiem również, że pod jego opieką byli dżokeje w klubie jeździeckim, którym wyznaczał dobre dni do startów. Od niego wziąłem to, co pojawiło się w mojej książce „Cykle Zodiaku”. Mam tu na myśli propozycję sięgnięcia do głębszych struktur układu planet i zodiaku. To od niego wywodzi się metoda harmoniczna, która polega na podziale zodiaku na więcej niż dwanaście części oraz na zastosowaniu małych aspektów, które z tego podziału wynikają. Zastosowanie jego metody do interpretacji horoskopów mogę porównać do zdarcia z nich (to takie obrazowe porównanie) mętnej folii, która je do tej pory przykrywała. Dzięki jego metodzie mogłem w horoskopach zobaczyć to, co jest w nich naprawdę ważne.

1980 Augustów. Foto Wojciech SadyA.: Ile miał Pan lat, gdy zainteresował się pan astrologią?

W.J.: Około trzydziestu.

A.: A czy miał Pan już wówczas jakieś doświadczenia związane z ezoteryką?

W.J.: Tak, miałem, ale są one bardzo trudne do nazwania. To się działo poza jakąś zorganizowaną grupą, w gronie przyjaciół, w kontekście zupełnie nieformalnym, na tle wędrówek po Bieszczadach. To były bardzo spontaniczne doświadczenia, które trudno mi teraz podciągnąć pod jakikolwiek system.

A.: Czym uwiodła Pana astrologia?

W.J.: Myślę, że swym porządkiem i pasowaniem jednego do drugiego. Dawała obraz świata i ludzkiej psychiki, który jest spójny, w którym jedno łączy się z drugim, gdzie jedno z drugiego wynika. Tym, że pozwalała patrzeć na ludzkie losy z góry, z pewnego dystansu, a to w tamtych czasach było bardzo ważne.

A.: W 1991 roku razem ze Świętosławem Florianem Nowickim wydał pan książkę pod tytułem „Cykle Zodiaku”. Proszę nam opowiedzieć jak powstała ta książka? W jakich okolicznościach doszło do pierwszego spotkania?

Cykle Zodiaku, Wydawnictwo Głodnych Duchów, Warszawa 1991W.J.: To był jakiś 85 lub 86 rok. Pracowałem wtedy jako nauczyciel w liceum. Gdy zaczynałem uczyć w nowej klasie, to prosiłem wszystkich moich uczniów o dane urodzeniowe. Miałem wtedy kilka zeszytów z horoskopami moich uczniów, które nosiłem zawsze przy sobie. Dzięki temu mogłem na bieżąco konfrontować zachowania uczniów z ich horoskopami. To była dla mnie wielka szkoła astrologii. Później już nigdy nie miałem okazji spotkać się z taką masą osób, których horoskopy są mi znane, a znałem horoskopy połowy uczniów szkoły.

Pewnego dnia jeden z moich uczniów powiedział mi, że jego stryjek również zajmuje się astrologią. W ten oto sposób poznałem Światosława Nowickiego, który wówczas pracował nad swoim tekstem pt. „Heglowski klucz do astrologii”. Parę lat później, gdy uruchomiłem z przyjaciółmi wydawnictwo „Głodnych Duchów” zaproponowałem mu, żebyśmy zebrali swoje różne teksty i artykuły, które mają podobny wątek – chodziło o nieklasyczne systemy w astrologii – i zrobili z tego książkę.

A.: Czy rok wydania „Cykle Zodiaku” był pana szczytowym momentem w karierze astrologicznej?

W.J.: Nie, „Cykle Zodiaku” ukazały się w 1991 roku, natomiast większość pomysłów i koncepcji astrologicznych, które znalazły się w książce, zrodziło się w 1987 roku, wtedy, gdy pracowałem w szkole. To był czas, gdy astrologia najwięcej dla mnie znaczyła.

Później niewątpliwie ważnym dla mnie momentem był rok 1995. Zacząłem wówczas pisać felietony w piśmie, które wtedy właściwie raczkowało. Pamiętam, że miałem wtedy duże wahania, czy wchodzić w rzecz tak marginesową, a przy tym lekko folklorystyczną. Mam tu na myśli tygodnik „Gwiazdy Mówią”. Początkowo myślałem, że to będzie seria felietonów, która się skończy po kilku miesiącach, a tymczasem zbliża się już dziesiąty rok, czyli ponad pięćset odcinków, i ciągle mam coś nowego do powiedzenia.

Chciałbym jednak zaznaczyć, że ten pierwszy okres – mam tu na myśli rok 1987 – był o wiele ważniejszy. To w tamtym momencie stałem się „gotowym” astrologiem, to właśnie wtedy wypracowałem wszystkie koncepcje, poglądy i metody astrologiczne, jakie posiadam do dnia dzisiejszego.

A.: Leszek Kołakowski powiedział kiedyś, że filozof, który nie przeżył kryzysu polegającego na zwątpieniu w sens wykonywanego przez niego zawodu, nigdy nie będzie filozofem, podejrzewamy, że podobne rzeczy zdarzają się astrologom...

W.J.: Tak, ja się z tym zgadzam i jestem w stanie nieustającego kryzysu. Niczym Woody Allen, przy robieniu swoich filmów.

A.: Czy przeżył pan momenty totalnego zwątpienia w astrologię? Momenty, w których chciał ją pan odrzucić?

W.J.: Bywały momenty, kiedy miałem pokusę uwolnienia się od astrologii, ale chyba nigdy nie było tak, żebym chciał ją odrzucić zupełnie. Zawsze znajdywałem racje, którymi astrologia była w stanie się wybronić. To, co mi w astrologii przeszkadzało i do dzisiaj przeszkadza najbardziej, to społeczna rola astrologii i astrologa. To jest coś, z czym najbardziej walczę.

A.: Czyli to, jak ludzie odbierają astrologię i astrologa?

W.J.: Tak, to jak ludzie odbierają astrologię i mnie jako astrologa. To jest punkt, który wielokrotnie przyprawiał mnie o stany bliskie załamaniu. Ludzie patrzą na astrologa jak na kogoś, kogo już na starcie podejrzewa się o to, że wie wszystko i wobec tego patrzy się na niego jak na jakiegoś raroga, który niewiadomo czy może pomóc, czy zaszkodzić. W takich momentach zazdrościłem psychologom czy lekarzom, których społeczny status jest dobrze zdefiniowany.

A.: Czy od czasu, gdy jako młody nauczyciel trzymał pan zeszyty z horoskopami swoich uczniów pod pachą, zmieniło się pana patrzenie na astrologię? Czy w międzyczasie zrezygnował pan w z jakichś młodzieńczych oczekiwań czy ideałów dotyczących astrologii?

W.J.: Tak. Dość wcześnie pozbyłem się jednego oczekiwania. Mianowicie tego, że jest ktoś, kto przyjdzie i mnie oświeci. Pierwsze lata zajmowania się astrologią były takie, że czytając różne rzeczy, czy rozmawiając z różnymi ludźmi ciągle natrafiałem na jakieś zaczęte i niedokończone projekty, jakieś nie pociągnięte do końca pomysły. Z jednej strony widziałem, że istnieje astrologia tradycyjna, ale ona jest w sposób rażący niedostosowana do współczesności, do współczesnego stylu myślenia, do pewnego obecnie obowiązującego paradygmatu naukowego. W astrologii współczesnej, tej dwudziestowiecznej, brakowało mi solidnego sprawdzenia doświadczalnego. Na przykład ww. John Addey wypełnił swoją książkę mnóstwem wykresów, statystyk i zestawień. Gdy patrzyłem na nie jako fizyk, mogłem gołym okiem zauważyć, że jest w tym bardzo wiele niedociągnięć. Owszem rysuje się w tym jakaś prawidłowość, natomiast gdyby chciano to opublikować w jakimś wydawnictwie naukowym, to każda szanująca redakcja odrzuciłaby to, bo jest to niewiarygodne.

Brakowało mi również przepisów na zejście do konkretu. Co z tego, że łączy się Jowisz z Marsem horoskopie klienta, ale co to znaczy na poziomie jego konkretnych zachowań i jaki to ma sens dla niego? Tego mi nikt nie umiał pokazać i powiedzieć. Pierwsze lata były takie, że czekałem, szukałem, myślałem, że gdzieś znajdę, kogoś znajdę, ktoś mnie oświeci, ktoś mi powie, ktoś mi przedstawi gotowe rozwiązanie.

A.: Czyli chodziło o znalezienie „klucza”?

W.J.: Tak. Ja tego nie znalazłem, poczym przestałem szukać.

A.: Czyli zrezygnował Pan z szukania klucza pozwalającego przewidywać konkretne zdarzenia?

W.J.: Tak. Może powiem to trochę inaczej. Przestałem mieć nadzieję na to, że są ludzie i są ich książki, którzy zrealizowali to, co astrologia zapowiada od dwóch tysięcy lat, to, że umie przewidywać przyszłość na poziomie konkretu.

A.: I okazało się, że...

W.J.: Że każdy odsyła do kolegi...

A.: Czyli nie ma takiego czegoś jak „klucz”. Czyli „klucz” jest mitem.

W.J.: Tak. I nadal tak uważam... Natomiast oprócz tego mitu astrologia oferuje całą masę całkiem cennych zastosowań, oraz pożytecznych życiowych wskazówek.

cdn...

Rozmawiał Panto i Michael
20.05.2004 Milanówek

W ogrodzie

 


 

I jeszcze kilka przydatnych linków:

www.taraka.pl - witryna autora.
www.kursastro.net/ - pierwszy w polsce internetowy kurs astrologii, który prowadzi Pan Jóźwiak.
www.taraka.most.org.pl/cykle/sat_0.html - nie będzie w tym przesady, jak powiemy, że jest to kultowy tekst na temat tranzytów Saturna
www.taraka.most.org.pl/sklada01/index.html - różne współczesne teksty Pana Wojciecha Jóźwiaka, które dotyczą astrologii. Gorąco polecamy!